Gdzie Twojej historii spadła gwiazda? Do [[morza->Morze]]? Do [[ogniska->Ognisko]]?Kogo wyłowił Liam? [[Selkie->Selkie]]? [[Syrenę->Syrena]]?Wybiła siódma trzydzieści, słońce stało wysoko. Złote światło spokojnie wpływało przez odsłonięte okno i ogrzewało drewnianą podłogę, aż w sypialni zaczął unosić się delikatny zapach pasty ochronnej. Pod kolorową kołdrą ktoś wiercił się niespokojnie, przeczuwając, że lada moment przyjdzie mu wstać. A przecież w łóżku było tak wygodnie!
Wreszcie do sypialni zajrzała mama. Oceniła stan pokoju i wzrok zatrzymała na wypukłości pościeli, świadczącej o tym, że lokator jest wciąż bardzo nieprzygotowany na wyzwania nowego dnia.
- Wstawaj – zarządziła. – O dziewiątej musimy być na miejscu.
„Na miejscu” oznaczało ostatni dom na osiedlu, przy którym zawsze pachniało psimi kupami, mokrymi wełnianymi kocami i co jakiś czas również czymś znacznie gorszym. Dalej stały już tylko słupy wyznaczające odległość, znikające w gęstym lesie otaczającym wieś półkolem.
Do tego właśnie domu kilka dni wcześniej wprowadziła się babuleńka. Mała, wzrostu naszego bohatera, i tak jak on żwawa. Zapuszczony ogród w kilka godzin odzyskał dawną świetność, a z pomocą sąsiadów front rozpadającej się chałupki został doprowadzony do porządku. Przestało pachnieć psimi kupami i mokrymi kocami, a wszystko wskazywało na to, że również ów odór czegoś znacznie gorszego już nie powróci.
To było wszystko, z czego można było się cieszyć. Tak przynajmniej uważał nasz bohater, bo teraz, kiedy staruszka osiadła na swoim nowym-starym miejscu, cała wieś składała jej powitalne wizyty. Dziś przyszedł czas na nich.
- Świętek, wstawaj – ponagliła mama. – Musisz jeszcze zjeść śniadanie.
[[Wstań->wstań]] i zjedz śniadanie, jak przystało na grzecznego syna
Spróbuj [[negocjować->negocjuj]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/OUAoLit.png
</div>Za oknem padał śnieg, choć trwała już druga połowa kwietnia i świat zmierzał ku latu. Porywisty wiatr szarpał krzewy za domem Liama, falami pełzał po trawiastych łąkach, zaś nieco dalej, po drugiej stronie przybrzeżnych wzgórz, szumiał w koronach drzew, wyginając gałęzie ku swojej uciesze, a przerażeniu dzikich stworzeń.
W domu Liama panowało przyjemne ciepło, unosił się aromat świeżo parzonej kawy, słonej wody parującej ze schnących ubrań oraz, spływający z poddasza, piżmowy zapach mokrej, zwierzęcej skóry. Tam, w najwyższym punkcie domu, leżała focza skóra, którą Maeve zabrała ze sobą, kiedy pod osłoną ciemności Liam wyprowadził ją z łodzi. Skóra ta była co najmniej dziwna i dziwności tej rybak trzymał się kurczowo, żeby zachować choć trochę poczucia kontroli nad swoim małym nadmorskim światem.
Dziwna była w sposób szczególny, nie tak, jak bywają dziwne focze skóry – wysychała zupełnie zwyczajnie, lecz zamiast kurczyć się i giąć, zmieniała kształt, aż coraz bardziej przypominała płaszcz z kapturem; zamiast nabierać szorstkości, miękła i porastała białym puchem; zamiast nosić ślady ran zadanych podczas połowu, zrastała się aż Liam pewien był, że gdyby siedział przy niej wystarczająco długo i obserwował uważnie, na własne oczy zobaczyłyby proces gojenia zachodzący w materiale.
Dziwna była też sama Maeve, którą Liam, przez wciąż niewyjaśnioną tajemnicę pochodzenia skórki, nazywał jej właścicielką. Zamiast odpowiedzieć na pytanie, skąd ta skóra znalazła się w jej posiadaniu i gdzie jest reszta upolowanej foki, spytała, gdzie Liam spożywa posiłki i czy ma świeżą rybę. Lub dwie. Z niedowierzaniem patrzył, jak kobieta, teraz już ubrana w jego własne spodnie i koszulę, wprawnie ściąga łuski z rdzawca, a następnie zjada go na surowo, bez filetowania. Obgryzała rybę jak soczyste jabłko, siorbiąc i cmokając.
Spytaj Maeve, [[kim jest->Kim jest Maeve]]
Spytaj Maeve, [[co potrafi->Co potrafi Maeve]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/cjkoGEM.png
</div>Za oknem padał śnieg, choć trwała już druga połowa kwietnia i świat zmierzał ku latu. Porywisty wiatr szarpał krzewy za domem Liama, falami pełzał po trawiastych łąkach, zaś nieco dalej, po drugiej stronie przybrzeżnych wzgórz, szumiał w koronach drzew, wyginając gałęzie ku swojej uciesze i przerażeniu dzikich stworzeń.
W domu Liama panowało przyjemne ciepło, unosił się aromat świeżo parzonej kawy, słonej wody parującej ze schnących ubrań oraz, ciągnący się za Maeve, nieco rybi zapach mokrych glonów. Kiedy Liam pod osłoną ciemności wyprowadził kobietę z łodzi, silne wonie portu (złowionych ryb, spoconych mężczyzn, rozlanego piwa, paliwa do łodzi, spalin) stłumiły ten zapach, zaś nad miastem wiatr dmuchający od strony łąk i lasu wywiewał go zupełnie. Kradł też ciepło z ciała, szczególnie tak chudego, jak ciało Maeve. Liam okrył ją swoim płaszczem, lecz słaba to była ochrona przed porywami zimna. Poza tym okrycie całe przesiąkło zapachem nieznajomej. Zapach ten był co najmniej dziwny, i dziwności tej rybak trzymał się kurczowo, żeby zachować choć trochę poczucia kontroli nad swoim małym nadmorskim światem.
Dziwny był w sposób szczególny, nie tak, jak bywają dziwne nowe zapachy – czuć w nim było coś bardziej obcego, niż Liam mógł pojąć, jakąś sugestię wielkiej tajemnicy, kuszącą obietnicę spełnienia najskrytszych pragnień oraz, co przyprawiało o gęsią skórkę, groźbę niespodziewanego końca unoszącego się jak topielec w morskich odmętach. Za każdym razem, gdy rybak poczuł zapach gościa, na powierzchnię jego świadomości wypływało coś zimnego, błyszczącego tęczowo i znikającego wśród fal wraz z wydechem.
Dziwna była także sama Maeve. Natychmiast po wejściu do domu spytała, gdzie Liam spożywa posiłki i czy ma może mięso foki. Nie miał. Zadowoliła się świeżą rybą. Z niedowierzaniem patrzył, jak, teraz już ubrana w jego własne spodnie i koszulę, wprawnie ściąga łuski z rdzawca, a następnie zjada go na surowo, bez filetowania. Obgryzała rybę jak soczyste jabłko, siorbiąc i cmokając.
Spytaj Maeve, [[kim jest->Kim jest]]
Spytaj Maeve, [[po co przybyła->Po co przybyła]]
</style>
<img
src=</style>
<img
src=https://i.imgur.com/cjkoGEM.png
</div>
</div>– Umiesz śpiewać, Liam? – spytała, zamiast odpowiedzieć. Podejrzewał, że tego powinien spodziewać się za każdym razem.
– Niezbyt. Nie.
– Zaśpiewaj mi coś.
Skrzywił się, bo przecież właśnie przyznał, że śpiewać nie potrafi. Maeve obserwowała go uważnie, jak wszystko do tej pory. Przeszywała jego twarz tym samym wzrokiem, którym potraktowała błyszczący wilgocią chodnik w porcie, złote okna pubu wypluwające muzykę, migotliwe lampy znaczące drogę do domu Liama oraz front domu i ciepłe wnętrze pozbawione ludzkiej obecności. Liam mógłby przysiąc, że pierwszym, co zauważyła Maeve, była pustka mieszkania, którą on zauważał przy każdym powrocie. Kobieta jednak przemilczała ten temat.
– Zaśpiewaj, proszę. – Przerwała tok jego myśli. Wielkimi oczami patrzyła prosto w niego, głębiej, niż uznawał za komfortowe.
– Wolałbym nie. Nie ma takiej potrzeby.
Maeve pochyliła się nad resztkami rdzawca. Chyba od kilku minut nie mrugała, ale Liam nie był tego pewien. Na wszelki wypadek odsunął się razem z krzesłem, drewno zaskrzypiało o drewno, podłoga jęknęła z niezadowoleniem. Dawno powinien był wymienić obluzowane deski.
– Masz białe pasma – zauważyła, bladym palcem wskazując czuprynę Liama. Dłonie miała drobne, niemal dziecięce, i delikatne. A przynajmniej delikatne się zdawały. Może skręciłyby mu kark, gdyby postąpił nierozważnie. – I czarne włosy. Jesteś młody, tak mi się zdaje. Miałeś w rodzinie selkie, prawda?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Maeve wyprostowała się i myślała chwilę, patrząc gdzieś obok Liama. Wreszcie rzekła:
– Widzisz, łatwo rozpoznać śpiewającą selkie zbyt długo przebywającą na lądzie. Siwieje za młodu i, jeśli nie wróci do morza, szybko umiera. Ja mam… nie chcę powiedzieć, że lepiej, nie chcę tego oceniać, ale ja nie podzielę tego losu. – Spojrzała znów na niego, błękitne oczy lśniły w pomarańczowym blasku lampy i gdyby Liam nie wiedział, jakiego są koloru, przysiągłby, że zrobiły się brudnozielone. Prawie jak jego własne. – Ja nie śpiewam. Ty nie jesteś selkie. Ale lat masz niewiele, a we włosach biel, i jestem pewna, że głos niezgorszy. Musiałeś mieć w rodzinie kogoś z nas.
Liam z trudem powstrzymał ironiczny grymas próbujący wypłynąć na jego twarz. Selkie. Śpiewanie. Dziwne rzeczy działy się minionego dnia, lecz nie dość dziwne, by uznał, że tego rodzaju niedorzeczności są prawdziwe. To Colm był tutejszym specjalistą od folkloru, może nieco nawiedzonym na punkcie fok i morza jako takiego, ale na pewno niegroźnym i posiadającym gruntowną wiedzę dotyczącą tradycji nie tylko regionu, lecz także całej wyspy. Byłby wniebowzięty, gdyby sam wyłowił Maeve. O tej porze cała okolica wiedziałaby, że selkie odwiedziła port.
Ale selkie nie istniały, a wszystko, co zaszło w ciągu ostatnich godzin, można było wyjaśnić racjonalnie. Dlatego Liam porzucił ten temat, posłał gościowi krytyczne spojrzenie i spytał…
[[Po co Maeve przybyła->Po co przybyła Maeve]]
[[Co Maeve potrafi->Co potrafi Maeve]], jeśli nie śpiewać– Cóż. Nie wiem – odparła z krzywym uśmiechem, wpatrzona w ogień buzujący w kominku. – Wiem, czego nie potrafię. Śpiewać, grać, rzeźbić i malować… Widocznie jakaś inna sztuka jest mi pisana, bo nie znam żadnej selkie nieobdarzonej jakimś talentem. Ale…
Wzruszyła ramionami, znów pogrążona w myślach. Gdy wiele minut później zegar wybił jedenastą, a nocny wiatr ucichł, otrząsnęła się z zamyślenia i zwróciwszy twarz do Liama, spytała:
– A ty co potrafisz, jeśli nie śpiewać?
Rybak rozejrzał się w poszukiwaniu inspiracji. Potrafił śpiewać, po prostu nie chciał się do tego przyznać. Potwierdziłby w ten sposób przypuszczenia Maeve o selkie w jego rodzinie. Gdyby pogrzebał w przeszłości, czego od godziny z premedytacją unikał, znalazłby babkę zmarłą młodo, bardzo młodo, tuż po wydaniu dziecka na świat. Znalazłby też swoją matkę, jej córkę, która zostawiła syna, gdy miał trzy lata. Niezbyt ją pamiętał, tylko w przebłyskach, a i tak nie był pewien, czy widzi ją, czy twarz jakiejś obcej kobiety spotkanej gdzieś na targu lub w mieście.
Matka odeszła z innym mężczyzną, a ojciec, młodszy od niej o kilka lat, zmarł wkrótce potem. Wszyscy mówili, że ze zgryzoty. //Złamane serce zrobiło z niego staruszka// powtarzano w okolicy. Liam pamiętał siwiejące włosy ojca. Bielały w zastraszającym tempie, aż któregoś dnia ostatni czarny włos zniknął. Tego dnia ojciec nie wstał z łóżka. Nie wstał już nigdy więcej.
//Nie martw się//, mówił do małego Liama lekarz, którego wezwano, by zbadał zwłoki. //Ludzie czasem umierają na złamane serce, ale wtedy wszyscy idą do Nieba. Twój tata jest teraz w lepszym miejscu//.
Liam z różnych względów nie uwierzył w ani jedno słowo doktora. Jako dorosły wciąż nie wierzył. Nie wiedział też, gdzie odszedł ojciec, liczyło się tylko to, że był gdzie indziej, niż Liam.
Maeve zaśmiała się cicho, przerywając tym samym rozmyślania rybaka. Z zawadiacko przechyloną głową słuchała, gdy mówił z wahaniem:
– Nie wiem, co z tobą zrobić.
– Robić ze mną? Możesz robić ze mną wiele rzeczy, na przykład siedzieć tak jak teraz albo jeść posiłki, albo wędrować w oczekiwaniu na spełnienie mojego życzenia. Możesz też wyjść ze mną dzisiaj i stać obok, gdy będę je wypowiadać. Możesz poznawać ze mną nowych przyjaciół. Możesz odkrywać ze mną nowe lądy, w końcu masz łódź, a poza tym na pewno potrafisz pływać. Możesz także, przy moim boku, poszukać swojego talentu. Jest więc mnóstwo rzeczy, które możesz ze mną robić.
– Nie o to mi chodziło. – Ppokręcił głową i palcami przeczesał rozczochrane włosy. Maeve miała rację, rosły mu siwe pasemka, od lat. – Zastanawiam się…
Czy [[ukrywać->Ukrywać]] cię przed ludźmi
Czy [[przedstawić->Przedstawić]] cię Colmowi– Żeby wypowiedzieć życzenie – odparła ze wzruszeniem ramion. – Wczoraj, dziś i jutro można to zrobić z największym prawdopodobieństwem jego spełnienia. Prawda?
– Nie mogłaś go wypowiedzieć tam, skąd pochodzisz?
– Tylko ludzie mają życzenia, jakich potrzebuję – wyjaśniła, podniósłszy się, żeby podejść do kominka. Dopiero, kiedy wyciągnęła stopy do ognia i westchnęła z zadowoleniem, kontynuowała: – Żadne z nas nie potrafi marzyć tak, jak wy. Żadne nasze marzenie nie poleci tak wysoko, jak wasze. Możemy prosić owady i ptaki, by niosły nasze pragnienia, ale ani owad, ani ptak nigdy nie dotknął gwiazdy, a tego mi właśnie potrzeba. – Spojrzała na niego ostro, oczami klarownymi jak strumień u źródła czy powietrze po burzy. – Cudu.
Liam nie wiedział, jak odpowiedzieć, bąknął więc tylko:
– Aha.
I zamilkł. Maeve zaśmiała się cicho, wracając do obserwowania żółtych języków buzującego ognia. Gdy wiele minut później zegar wybił jedenastą, a nocny wiatr ucichł, rzekła:
– Zrobię to dziś, a jeśli nie zadziała, zrobię także jutro. Wyślę marzenie. Jak długo zwykle czekacie na spełnienie swoich życzeń?
– My… nie wiem, niektórzy całe życie, inni nie czekają wcale i spełniają je sami.
– Bez pomocy gwiazd? – zdziwiła się.
– Myślę, że bez – mruknął niepewnie. – Nigdy nie sprawdzałem, jak to działa.
– Szkoda.
– Szkoda – przyznał, nagle dziwnie poruszony. „Dziwnie” rozrastało się coraz bardziej, od kiedy rano wypłynął na morze i właśnie osiągało punkt krytyczny, akurat w piersi Liama. – Nie wiem, co z tobą zrobić.
– Robić ze mną? Możesz robić ze mną wiele rzeczy, na przykład siedzieć tak jak teraz albo jeść posiłki, albo wędrować w oczekiwaniu na spełnienie mojego życzenia. Możesz też wyjść ze mną dzisiaj i stać obok, gdy będę je wypowiadać. Możesz poznawać ze mną nowych przyjaciół. Możesz odkrywać ze mną nowe lądy, w końcu masz łódź, a poza tym na pewno potrafisz pływać. Jest więc mnóstwo rzeczy, które możesz ze mną robić.
– Nie o to mi chodziło. – Pokręcił głową i palcami przeczesał rozczochrane włosy. Maeve miała rację, rosły mu siwe pasemka, od lat.. – Zastanawiam się…
Czy [[ukrywać->Ukrywać]] cię przed ludźmi
Czy [[przedstawić->Przedstawić]] cię Colmowi– Dlaczego miałbyś to robić? – spytała zdumiona, ruchem głowy odrzucając ciemne włosy z ramion. – Są niebezpieczni?
– Nie! Skąd.
Liam gorączkowo szukał powodów, dla których miałby ukrywać Maeve przed światem. Znajdował tylko te przyprawiające go o wstyd. Chciał mieć ją dla siebie; chciał mówić „moja jest ta wyjątkowa osoba”; chciał chwalić się nią, jakby była jego własnością; chciał dbać o nią, jakby nie potrafiła tego robić sama; chciał posiadać ją, jak posiada się cenny naszyjnik zakładany tylko dla wzbudzenia zachwytu i zazdrości, lub koronę noszoną dla zaznaczenia swojej pozycji wśród ludzi. Chciał tego wszystkiego, co uczyniłoby go wyjątkowym, bo to, co wyjątkowe, jest cenne, a on chciał być bardziej wartościowy niż dotychczas, niż kiedykolwiek.
Maeve jakby czytała mu w myślach.
– Każdy chciałby mieć selkie dla siebie. Dlatego niektórzy mężczyźni kradną nasze skóry i ukrywają je, żebyśmy nie mogły wrócić do domu. Tak samo postępują niektóre kobiety z naszymi mężczyznami. Taka już ludzka natura, prawda?
– Może. Nie chcemy być sami.
– Nie jesteście sami, macie siebie nawzajem.
– To bardziej skomplikowane, Maeve. To tak, jakby… – zaciął się. To tak właśnie. Tak, nie inaczej. Ale jedno to czuć, jak jest, a drugie to ubrać odczucie w słowa. Liam nigdy nie radził sobie dobrze z werbalnym przekazywaniem uczuć, szczególnie w stresie, a obecność Maeve wytrącała go z równowagi równie skutecznie. I przyprawiała o niewielki stres.
– To tak… – zaczęła, marszcząc brwi w skupieniu. – Jak kropla w morzu nie jest kroplą, ale morzem. A wy chcecie być jednostkami, nie masą. Ale boli was, gdy zostajecie sami?
– Mówisz tak, jakby ciebie to nie dotyczyło.
– Bo nie wiem jeszcze, czy dotyczy. Jestem selkie. Należę do morza. Czerpię przyjemność z towarzystwa mojego stada, którego jestem częścią. Cierpię, gdy jestem sama. Nigdy nie bywam tylko we dwoje. Teraz, w oczekiwaniu na spełnienie życzenia, mam okazję, by sprawdzić, jak to jest.
Z tymi słowami wstała, otrzepała spodnie i ruszyła do wyjścia.
[[Idź->Idź]] z Maeve
[[Powstrzymaj->Powstrzymaj]] Maeve– Kim jest Colm?
– To… – zawahał się. Czy mógł go nazwać przyjacielem? Colm z pewnością był Liamowi najbliższy, jednak nie z uwagi na łączącą ich obu zażyłość, lecz ze względu na jej brak między Liamem a wszystkimi pozostałymi mieszkańcami portu. – To mój dobry znajomy.
Maeve z powagą pokiwała głową i zdecydowała:
– W takim razie chętnie go poznam. Chodźmy.
Wstała, a zaskoczony Liam poderwał się z krzesła, prawie je przewracając.
– Jest środek nocy! – wykrzyknął. – Odwiedzimy go jutro, kiedy już wstanie. To nieuprzejme, narzucać się ludziom w późnych godzinach – dodał słowem wyjaśnienia, widząc skonsternowaną twarz kobiety. – Takie są nasze zwyczaje.
– Rozumiem – mruknęła, myśląc intensywnie. – A jeśli jeszcze nie śpi?
– To wciąż nieuprzejme.
– A jeśli podaruję mu świeżą rybę?
Liam zaniemówił. Wzmianka o świeżej rybie przywołała równie świeże, acz bardziej szokujące, wspomnienia jedzącej Maeve, które usilnie próbował wymazać z pamięci.
Ryby są pewnie rodzajem prezentu, pomyślał i pokręcił głową, zdając sobie sprawę z tego, że powoli, acz nieubłaganie, ulega wpływowi gościa. Coraz częściej myślał o niej jak o selkie, nie zaś jak o nieco szalonej nieznajomej z bujną wyobraźnią.
Własny tok myśli tak zbił go z tropu, że wymsknęło mu się:
– Pójdziemy bez ryby.
[[Idź do Colma->Idź do Colma]]Przed furtką czekał nieznajomy. Maeve tylko omiotła go wzrokiem, spojrzała w niebo i mrużąc oczy szepnęła:
– [[Chcę spełnienia królewskiego życzenia->Musisz zaczekać]].
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/5DO9P9H.png
</div>Tak myślisz? Przed furtką czekał nieznajomy. Maeve tylko omiotła go wzrokiem, spojrzała w niebo i mrużąc oczy szepnęła:
– [[Chcę spełnienia królewskiego życzenia.->Musisz zaczekać]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/5DO9P9H.png
</div>– Musisz zaczekać na gwiazdę – przypomniał Liam. – Taką spadającą.
– Nie spadającą. Biegnącą. Moje życzenie zaczeka, aż któraś je złapie i zaniesie, gdzie trzeba.
Liam pokiwał głową, choć uważał, że to bzdury, po czym podszedł do furtki. Z bliska nieznajomy wyglądał tak samo obco, jak spod frontowej ściany domu. W ciemności, oświetlony jedynie poświatą przybywającego księżyca i lamp dogasających po obu stronach ścieżki, przypominał smukły posąg wyrzeźbiony z ciemnego, szorstkiego kamienia.
Twarz skryta w cieniu kaptura osłonięta była szalikiem, dla ochrony przed wiatrem. Nieduża torba podróżna zwisała z ramienia przybysza, opierając się o lewe biodro. Na jej pasku obcy złączył dłonie skryte w czarnych rękawiczkach.
– Mogę w czymś pomóc? – zagadnął Liam, cały napięty. Od nieznajomego wiało zagrożeniem i rybak chciał jak najszybciej pozbyć się go sprzed furtki. A najlepiej z okolicy.
Tamten ściągnął kaptur, zanim odpowiedział:
– Nie. Już znalazłem, czego szukałem.
Patrzył przy tym na Maeve, stojącą w progu otwartych drzwi, czarną na tle złotego światła lamp. Zaskoczony Liam w ostatniej chwili przytrzymał furtkę, którą obcy właśnie otwierał, żeby wejść na podwórko.
– To prywatna posesja – przypomniał rybak groźnie, nagle pełen odwagi. – Proszę odejść.
– Ach, rzecz w tym, młodzieńcze – westchnął tamten – że rozkazów króla nie wolno lekceważyć.
CIĄG DALSZY W CZĘŚCI TRZECIEJColm otworzył od razu. Zdziwienie przemknęło po jego twarzy, ale szybko zniknęło, jak zerwane podmuchem wiatru. Zastąpił je szeroki uśmiech.
– Liam! Wejdź, wejdź. – Długie ręce gospodarza wystrzeliły na boki, jakby szykując się do uścisku, który jednak nie nastąpił. Ciemne oczy Colma zatrzymały się na wchodzącej za Liamem Maeve. – Nowa twarz w porcie. Colm, jestem rybakiem. Skąd pochodzisz?
Uściskiem dłoni wytrząsnął z jej ręki kilka gramów niezrozumienia, aż uznał, że już wystarczy. Zamknąwszy drzwi na zasuwę, poprowadził gości do kuchni. Pachniało smażonym mięsem i przypiekanym chlebem. Na stole stał jeden komplet naczyń, do którego Colm zaczął dostawiać dwa kolejne.
– Nie trzeba, już jedliśmy… – zaczął Liam, lecz Maeve przerwała mu pytaniem:
– Masz może rybę?
– Tylko surową – odparł Colm z żalem.
– Doskonale!
Ku niedowierzaniu gospodarza i niewielkiemu wstrętowi Liama, Maeve w dwóch kęsach połknęła kawałek ryby, po czym, westchnąwszy z zadowoleniem, poprosiła o dokładkę. Colm patrzył na to zafascynowany, aż wreszcie, przypomniawszy sobie o drugim gościu, zagadnął:
– Więc skąd pochodzi?
– To zależy, o czyją wersję pytasz. Twierdzi, że z morza.
Colm obrzucił kobietę wnikliwym spojrzeniem i, kiwnąwszy głową, jakby zgadzał się sam ze sobą, zapytał:
– Selkie?
– Tak twierdzi.
– Niesamowite – westchnął zachwycony Colm. Jego wzrok rozmył się nieco, jak to bywa u marzycieli i szaleńców. – Żywy dowód na to, że istnieje morski król.
Poznaj punkt widzenia [[Colma->Colm]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/7uFtoZB.png
</div>– Wierzysz jej? – mruknął Liam. Jednym uchem słuchał muzyki płynącej z radia stojącego gdzieś w głębi domu, drugim łowił stukanie naczyń oglądanych przez Maeve z wielką powagą. – Selkie to tylko legendy.
– Folklor nie wziął się z powietrza – prychnął ubawiony Colm. – Wiesz cokolwiek o selkie?
– Co nieco.
– To znaczy nic? – Rybak zatarł ręce. – Dużo chcesz wiedzieć? – A widząc minę Liama, dodał: – Tylko podstawy, niech będzie. Selkie to pół kobiety, pół foki, prawie tak jak syreny to pół kobiety, pół ryby. Ale selkie zmienia się w człowieka, zrzucając swoją foczą skórę i żeby wrócić do morza jako foka, musi ją znów założyć. Wygląda albo tak, albo tak. Twoja mała towarzyszka przyniosła swoją skórę?
– Przyniosła jakąś, ale miała ją ze sobą, niczego nie zrzucała.
– Pilnuj tej skóry dobrze, niech będzie tajemnicą dla każdego poza nami. – Przysunął krzesło Maeve, która właśnie skończyła przeglądać jego kolekcję porcelany. Delikatne cacka wyglądały jak nie na swoim miejscu w szafce z grubego drewna i mrocznym otoczeniu niedoświetlonej kuchni pełnej zapachu smażeniny. – Opowiesz nam o waszym królu?
– Nie wolno mi tego zrobić – odparła Maeve przepraszająco. – Przykro mi.
– W takim razie ja powiem, co wiem. – Colm rozsiadł się wygodnie, lecz zanim rozpoczął opowieść, ktoś głośno zapukał do drzwi. Nikt nie wstał, by odopowiedzieć. Wreszcie Maeve otworzyła, mówiąc pod nosem:
- To znak dla mnie. Czas na życzenie.
[[Idź->Idź]] z Maeve
[[Powstrzymaj->Opowieść o morskim królu]] MaeveLiam podążył za nią. Domyślał się, co zamierzała zrobić, i ciekaw był, czy stanie się coś niezwykłego. Coś dziwnego.
[[Stało się->Stało się]]
[[Nie stało się->Nie stało się]]– Zaczekaj. – Liam doskoczył do drzwi wejściowych, gdy Maeve zawahała się na dźwięk jego głosu. – Jest zimno, późno i nie wiemy, co się stanie, kiedy wyjdziesz. Lepiej zostań w domu. Możesz wypowiedzieć życzenie przez okno.
– Co miałoby się stać? – Skrzyżowała ręce na piersi i wyzywająco zarzuciła głową. Czubkiem głowy sięgała Liamowi do piersi, była doprawdy niziutka, choć rybak ze swoim wzrostem prawie dwóch metrów wszystkich postrzegał jako niziołki.
Wzruszył ramionami. Wszystkie jego obawy łatwo można było obalić. Z jakim prawdopodobieństwem ktoś mógłby zobaczyć Maeve o tej porze, w ciemności, przed domem skrytym między wybujałymi krzewami rododendrona? A przeziębienie? Przecież mógł dać jej płaszcz, szalik i czapkę. Chmury? Niebo było czyste. Długie czekanie na spadającą gwiazdę? Skoro zadała sobie tyle trudu tylko po to, by wypowiedzieć jedno, czym było dla niej czekanie noc lub dwie?
– Dobrze. – Drgnął, wyrwany z zamyślenia jej cichym głosem. – Gdzie mam swoje miejsce?
Zaprowadził ją do swojej sypialni, z której zrezygnował na czas pobytu Maeve. Przygotował najlepszą pościel, zostawił dzbanek z czystą wodą, a po namyśle przyniósł także miskę z pokrojoną surową rybą, na wszelki wypadek, gdyby kobieta zgłodniała w nocy. Było to posunięcie strategiczne, ponieważ dzięki temu zamiast spożyć jego, zadowoli się tym, co będzie stało bliżej.
– Jutro wieczorem wyjdziemy do ogrodu, żebyś wypowiedziała swoje życzenie na otwartej przestrzeni – obiecał. – A dzisiaj…
– Dobrze. – Uśmiechnęła się słodko. – Jutro wieczorem.
- A dziś może... pójdziemy do mojego znajomego?
– Świetnie! - Klasnęła w dłonie. - Chodźmy!
[[Idź->Idź do Colma]] do ColmaNie możesz tego zrobić. To ślepy zaułek.– Umiesz śpiewać, Liam? – spytała, zamiast odpowiedzieć. Podejrzewał, że tego powinien spodziewać się za każdym razem.
– Niezbyt. Nie.
– Zaśpiewaj mi coś.
Skrzywił się, bo przecież właśnie przyznał, że śpiewać nie potrafi. Maeve obserwowała go uważnie, jak wszystko do tej pory. Przeszywała jego twarz tym samym wzrokiem, którym potraktowała błyszczący wilgocią chodnik w porcie, złote okna pubu wypluwające muzykę, migotliwe lampy znaczące drogę do domu Liama oraz front domu i ciepłe wnętrze pozbawione ludzkiej obecności. Liam mógłby przysiąc, że pierwszym, co zauważyła Maeve, była pustka mieszkania, którą on zauważał przy każdym powrocie. Kobieta jednak przemilczała ten temat.
– Zaśpiewaj, proszę. – Przerwała tok jego myśli. Wielkimi, bladymi oczami patrzyła prosto w niego, głębiej, niż uznawał za komfortowe. Dopiero teraz zauważył, że nie miała brwi, jedynie błyszczące łuki kości nad oczodołami.
Dziwne, że nie zwróciłem na to uwagi wcześniej, pomyślał, a na głos rzekł:
– Wolałbym nie. Nie ma takiej potrzeby.
Maeve pochyliła się nad resztkami rdzawca. Chyba od kilku minut nie mrugała, ale Liam nie był tego pewien. Na wszelki wypadek odsunął się razem z krzesłem, drewno zaskrzypiało o drewno, podłoga jęknęła z niezadowoleniem. Dawno powinien był wymienić obluzowane deski.
– Masz białe pasma – zauważyła, bladym palcem wskazując czuprynę Liama. Dłonie miała długie i chude, kościste i delikatne. A przynajmniej delikatne się zdawały. Może skręciłyby mu kark, gdyby postąpił nierozważnie. – I czarne włosy. Jesteś młody, tak mi się zdaje. Miałeś w rodzinie selkie, prawda?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Maeve wyprostowała się i myślała chwilę, patrząc gdzieś obok Liama. Wreszcie rzekła:
– Widzisz, łatwo rozpoznać śpiewającą selkie zbyt długo przebywającą na lądzie. Siwieje za młodu i jeśli nie wróci do morza, szybko umiera. Ja na szczęście nie podzielę tego losu. – Spojrzała znów na niego, blade oczy lśniły w pomarańczowym blasku lampy i Liam przysiągłby, że nagle zrobiły się brudnozielone. Prawie jak jego własne. – Ja też śpiewam. Ty twierdzisz, że nie i że nie jesteś selkie. Ale lat masz niewiele, a we włosach biel, i jestem pewna, że głos niezgorszy. Znamy się na takich rzeczach, nauczyliśmy się, żeby przypadkowo nie zjadać znajomych. Więc uwierz, mi kiedy mówie, że musiałeś mieć w rodzinie fokę.
Liam z trudem powstrzymał ironiczny grymas próbujący wypłynąć na jego twarz. Selkie. Śpiewanie. Dziwne rzeczy działy się minionego dnia, lecz nie dość dziwne, by uznał, że tego rodzaju niedorzeczności są prawdziwe. To Colm był tutejszym specjalistą od folkloru, może nieco nawiedzonym na punkcie fok i morza jako takiego, ale na pewno niegroźnym i wyposażonym w szeroką wiedzę dotyczącą tradycji nie tylko regionu, lecz także całej wyspy. Byłby wniebowzięty, gdyby sam wyłowił Maeve. O tej porze całą okolica wiedziałaby, że morska pani odwiedziła port.
Ale morscy ludzie nie istnieli, a wszystko, co zaszło w ciągu ostatnich godzin, można było wyjaśnić racjonalnie. Dlatego Liam, zostawiwszy ten temat w spokoju, rzucił gościowi krytyczne spojrzenie i spytał…
[[Po co Maeve przybyła->Po co przybyła]]– Żeby wypowiedzieć życzenie – odparła ze wzruszeniem ramion. – Wczoraj, dziś i jutro można to zrobić z największym prawdopodobieństwem jego spełnienia. Prawda?
– Nie mogłaś go wypowiedzieć tam, skąd pochodzisz?
– Tylko ludzie mają życzenia, jakich potrzebuję – wyjaśniła, podniósłszy się, żeby przejść do kominka. Dopiero, kiedy wyciągnęła stopy do ognia i odetchnęła z zadowoleniem, kontynuowała: – Żadne z nas nie potrafi marzyć tak, jak wy, choć częściowo dzielimy z wami wygląd. Żadne nasze marzenie nie poleci tak wysoko, jak wasze. Możemy prosić owady i ptaki, by niosły nasze pragnienia, ale ani owad, ani ptak nigdy nie dotknął gwiazdy, a tego mi właśnie potrzeba. – Spojrzała na niego ostro, oczami klarownymi jak strumień u źródła czy powietrze po burzy. – Cudu.
Liam nie wiedział, jak odpowiedzieć, bąknął więc tylko:
– Aha.
I zamilkł. Maeve zaśmiała się cicho, wracając do śledzenia języków buzującego ognia. Gdy wiele minut później zegar wybił jedenastą, a nocny wiatr ucichł, rzekła:
– Zrobię to dziś, a jeśli nie zadziała, zrobię także jutro. Wyślę marzenie. Jak długo zwykle czekacie na spełnienie swoich życzeń?
– My… nie wiem, niektórzy całe życie, inni nie czekają wcale i spełniają je sami.
– Bez pomocy gwiazd? – zdziwiła się.
– Myślę, że bez – mruknął niepewnie. – Nigdy nie sprawdzałem, jak to działa.
– Szkoda.
– Szkoda – przyznał, nagle dziwnie poruszony. „Dziwnie” rozrastało się coraz bardziej, od kiedy rano wypłynął na morze i właśnie osiągało punkt krytyczny, akurat w piersi Liama. – Nie wiem, co z tobą zrobić.
– Robić ze mną? Możesz robić ze mną wiele rzeczy, na przykład siedzieć tak jak teraz, albo jeść posiłki, albo wędrować w oczekiwaniu na spełnienie mojego życzenia. Możesz też wyjść ze mną dzisiaj i stać obok, gdy będę je wypowiadać. Możesz poznawać ze mną nowych przyjaciół. Możesz odkrywać ze mną nowe lądy, w końcu masz łódź, a poza tym na pewno potrafisz pływać. Jest więc mnóstwo rzeczy, które możesz ze mną robić.
– Nie o to mi chodziło. – Pokręcił głową i palcami przeczesał rozczochrane włosy. Maeve miała rację, rosły mu siwe pasemka, od lat, tak jak pojedyncze białe włosy, wszystkie wyraźnie widoczne w czarnej gęstwinie. – Zastanawiam się…
Czy [[ukrywać->ukrywać syrenę]] cię przed ludźmi
Czy [[przedstawić->przedstawić syrenę]] cię Colmowi– Dlaczego miałbyś to robić? – spytała zdumiona, ruchem głowy odrzucając długie włosy z ramion. – Są niebezpieczni?
– Nie! Skąd.
Liam gorączkowo szukał powodów, dla których miałby ukrywać Maeve przed światem. Znajdował tylko przyprawiające go o wstyd. Chciał mieć ją dla siebie; chciał mówić „moja jest ta wyjątkowa osoba”; chciał chwalić się nią, jakby była jego własnością; chciał dbać o nią, jakby nie potrafiła tego robić sama; chciał posiadać ją, jak posiada się cenny naszyjnik zakładany tylko dla wzbudzenia zachwytu i zazdrości, lub koronę noszoną dla zaznaczenia swojej pozycji wśród ludzi. Chciał tego wszystkiego, co uczyniłoby go wyjątkowym, bo to, co wyjątkowe, jest cenne, a on chciał mieć wartość większą, niż dotychczas, niż kiedykolwiek.
Maeve jakby czytała mu w myślach.
– Każdy chciałby mieć syrenę dla siebie. Dlatego tak łatwo nam zwabić ludzi w morską toń. Kobiety czy mężczyźni, wszyscy skaczecie prosto w nasze objęcia. Taka już ludzka natura, prawda?
– Może. Nie chcemy być sami.
– Nie jesteście sami, macie siebie nawzajem.
– To bardziej skomplikowane, Maeve. To tak, jakby… – zaciął się. To tak właśnie. O tak, nie inaczej. Ale jedno to czuć, jak jest, a drugie to ubrać odczucie w słowa. Liam nigdy nie radził sobie dobrze z werbalnym przekazywaniem uczuć, szczególnie w stresie, a obecność Maeve wytrącała go z równowagi równie skutecznie. I przyprawiała o niewielki stres.
– To tak… – zaczęła, marszcząc czoło w skupieniu. – Jak kropla w morzu nie jest kroplą, ale morzem. A wy chcecie być jednostkami, nie masą. Ale boli was, gdy zostajecie sami?
– Mówisz tak, jakby ciebie to nie dotyczyło.
– Bo nie wiem jeszcze, czy dotyczy. Jestem syreną. Należę do morza. Czerpię przyjemność z towarzystwa mojej ławicy, której jestem częścią. Cierpię, gdy jestem sama. Nigdy nie bywam tylko we dwoje. Teraz, w oczekiwaniu na spełnienie życzenia, mam okazję, by sprawdzić, jak to jest.
Z tymi słowami wstała, otrzepała spodnie i ruszyła do wyjścia.
[[Idź->idź z syreną]] z Maeve
[[Powstrzymaj->Powstrzymaj syrenę]] Maeve– Kim jest Colm?
– To… – zawahał się. Czy mógł go nazwać przyjacielem? Colm z pewnością był Liamowi najbliższy, jednak nie z uwagi na łączącą ich obu zażyłość, lecz ze względu na jej brak między Liamem a wszystkimi pozostałymi mieszkańcami portu. – To mój dobry znajomy.
Maeve z powagą pokiwała głową i zdecydowała:
– W takim razie chętnie go poznam. Chodźmy.
Wstała, a zaskoczony Liam poderwał się z krzesła, prawie je przewracając.
– Jest środek nocy! – wykrzyknął. – Odwiedzimy go jutro, kiedy już wstanie. To nieuprzejme, narzucać się ludziom w późnych godzinach – dodał słowem wyjaśnienia, widząc skonsternowaną twarz kobiety. – Takie są nasze zwyczaje.
– Rozumiem – mruknęła, myśląc intensywnie. – A jeśli jeszcze nie śpi?
– To wciąż nieuprzejme.
– A jeśli podaruję mu świeżą rybę?
Liam zaniemówił. Wzmianka o świeżej rybie przywołała równie świeże, acz bardziej szokujące, wspomnienia jedzącej Maeve, które usilnie próbował wymazać z pamięci.
Ryby są pewnie rodzajem prezentu, pomyślał i pokręcił głową, zdając sobie sprawę z tego, że powoli, acz nieubłaganie, ulega wpływowi gościa. Coraz częściej myślał o niej jak o selkie, nie zaś jak o nieco szalonej nieznajomej z bujną wyobraźnią.
Własny tok myśli tak zbił go z tropu, że wymsknęło mu się:
– Pójdziemy bez ryby.
[[Idź do Colma->Idź do znajomego]]Liam podążył za nią. Domyślał się, co zamierzała zrobić i ciekaw był, czy stanie się coś niezwykłego. Coś dziwnego.
[[Stało się->Stało się]]
[[Nie stało się->Nie stało się]]– Zaczekaj. – Liam doskoczył do drzwi wejściowych, gdy Maeve zawahała się na dźwięk jego głosu. – Jest zimno, późno i nie wiemy, co się stanie, kiedy wyjdziesz. Lepiej zostań w domu. Możesz wypowiedzieć życzenie przez okno.
– Co miałoby się stać? – Skrzyżowała ręce na piersi i wyzywająco zarzuciła głową. Czubkiem głowy sięgała Liamowi do piersi, była doprawdy niziutka, choć rybak ze swoim wzrostem prawie dwóch metrów wszystkich postrzegał jako niziołki.
Wzruszył ramionami. Wszystkie jego obawy łatwo można było obalić. Z jakim prawdopodobieństwem ktoś mógłby zobaczyć Maeve o tej porze, w ciemności, przed domem skrytym między wybujałymi krzewami rododendrona? A przeziębienie? Przecież mógł dać jej płaszcz, szalik i czapkę. Chmury? Niebo było czyste. Długie czekanie na spadającą gwiazdę? Skoro zadała sobie tyle trudu tylko po to, by wypowiedzieć jedno, czym było dla niej czekanie noc lub dwie?
– Dobrze. – Drgnął, wyrwany z zamyślenia jej cichym głosem. – Gdzie mam swoje miejsce?
Zaprowadził ją do swojej sypialni, z której zrezygnował na czas pobytu Maeve. Przygotował najlepszą pościel, zostawił dzbanek z czystą wodą, a po namyśle przyniósł także miskę z pokrojoną surową rybą, na wszelki wypadek, gdyby kobieta zgłodniała w nocy. Było to posunięcie strategiczne, ponieważ dzięki temu zamiast spożyć jego, zadowoli się tym, co będzie stało bliżej.
– Jutro wieczorem wyjdziemy do ogrodu, żebyś wypowiedziała swoje życzenie na otwartej przestrzeni – obiecał. – A dzisiaj…
– Dobrze. – Uśmiechnęła się słodko. – Jutro wieczorem.
– Zaczekaj. – Liam doskoczył do drzwi wejściowych, gdy Maeve zawahała się na dźwięk jego głosu. – Jest zimno, późno i nie wiemy, co się stanie, kiedy wyjdziesz. Lepiej zostań w domu. Możesz wypowiedzieć życzenie przez okno.
– Co miałoby się stać? – Skrzyżowała ręce na piersi i wyzywająco zarzuciła głową. Czubkiem głowy sięgała Liamowi do piersi, była doprawdy niziutka, choć rybak ze swoim wzrostem prawie dwóch metrów wszystkich postrzegał jako niziołki.
Wzruszył ramionami. Wszystkie jego obawy łatwo można było obalić. Z jakim prawdopodobieństwem ktoś mógłby zobaczyć Maeve o tej porze, w ciemności, przed domem skrytym między wybujałymi krzewami rododendrona? A przeziębienie? Przecież mógł dać jej płaszcz, szalik i czapkę. Chmury? Niebo było czyste. Długie czekanie na spadającą gwiazdę? Skoro zadała sobie tyle trudu tylko po to, by wypowiedzieć jedno, czym było dla niej czekanie noc lub dwie?
– Dobrze. – Drgnął, wyrwany z zamyślenia jej cichym głosem. – Gdzie mam swoje miejsce?
Zaprowadził ją do swojej sypialni, z której zrezygnował na czas pobytu Maeve. Przygotował najlepszą pościel, zostawił dzbanek z czystą wodą, a po namyśle przyniósł także miskę z pokrojoną surową rybą, na wszelki wypadek, gdyby kobieta zgłodniała w nocy. Było to posunięcie strategiczne, ponieważ dzięki temu zamiast spożyć jego, zadowoli się tym, co będzie stało bliżej.
– Jutro wieczorem wyjdziemy do ogrodu, żebyś wypowiedziała swoje życzenie na otwartej przestrzeni – obiecał. – A dzisiaj…
– Dobrze. – Uśmiechnęła się słodko. – Jutro wieczorem.
- A dziś może... pójdziemy do mojego znajomego?
– Świetnie! - Klasnęła w dłonie. - Chodźmy!
[[Idź->Idź do znajomego]] do ColmaW drodze do Colma Liam walczył z myślami. Napływały sztormowymi falami, zupełnie niechciane, a jednak niemożliwe do odparcia.
Myślał o tym, co powiedziała Maeve. „Uwierz mi, kiedy mówię, że musiałeś mieć w rodzinie fokę”. „Siwieją za młodu”. „Szybko umierają”. „Głos masz niezgorszy”.
Potrafił śpiewać, po prostu nie chciał się do tego przyznać. W ten sposób potwierdziłby przypuszczenia Maeve o selkie w jego rodzinie. Gdyby pogrzebał w przeszłości, czego od godziny z premedytacją unikał, znalazłby babkę zmarłą młodo, bardzo młodo, tuż po wydaniu dziecka na świat. Znalazłby też swoją matkę, jej córkę, która zostawiła syna, kiedy miał trzy lata. Niezbyt ją pamiętał, tylko w przebłyskach, a i tak nie był pewien, czy widzi ją, czy twarz jakiejś obcej kobiety spotkanej gdzieś na targu lub w mieście.
Matka odeszła z innym mężczyzną, a ojciec, młodszy od niej o kilka lat, zmarł wkrótce potem. Wszyscy mówili, że ze zgryzoty. //Złamane serce zrobiło z niego staruszka// powtarzano w okolicy. Liam pamiętał siwiejące włosy ojca. Bielały w zastraszającym tempie, aż któregoś dnia ostatni czarny włos zniknął. Tego dnia ojciec nie wstał z łóżka. Nie wstał już nigdy więcej.
//Nie martw się//, mówił do małego Liama lekarz, którego wezwano, by zbadał zwłoki. //Ludzie czasem umierają na złamane serce, ale wtedy wszyscy idą do Nieba. Twój tata jest teraz w lepszym miejscu//.
Liam z różnych względów nie uwierzył w ani jedno słowo doktora. Jako dorosły wciąż nie wierzył. Nie wiedział też, gdzie odszedł ojciec, liczyło się tylko to, że był gdzie indziej, niż Liam.
Pokręcił głową i palcami przeczesał rozczochrane włosy. Maeve miała rację, rosły mu siwe pasemka, od lat, tak jak pojedyncze białe włosy, wszystkie wyraźnie widoczne w czarnej gęstwinie. Zanim zdążył ulec impulsowi wyrwania sobie kilku, Maeve zatrzymała go, ciągnąć za ramię.
- Myślałam, że idziemy do domu twojego dobrego znajomego – rzekła z nutą zdziwienia i wskazawszy ścieżkę przed nimi, dodała: - A tam nic już nie ma poza ciemnością.
Rzeczywiście, przeszli obok domu Colma dobrą minutę temu. Zawrócili więc i otworzywszy sobie furtkę, zapukali do drzwi.
Colm otworzył od razu. Zdziwienie przemknęło po jego twarzy, ale szybko zniknęło, jak zerwane podmuchem wiatru. Zastąpił je szeroki uśmiech.
– Liam! Wejdź, wejdź. – Długie ręce gospodarza wystrzeliły na boki, jakby szykując się do uścisku, który jednak nie nastąpił. Ciemne oczy Colma zatrzymały się na wchodzącej za Liamem Maeve. – Nowa twarz w porcie. Colm, jestem rybakiem. Skąd pochodzisz?
Uściskiem dłoni wytrząsnął z jej ręki kilka gramów niezrozumienia, aż uznał, że już wystarczy. Zamknąwszy drzwi na zasuwę, poprowadził gości do kuchni. Pachniało smażonym mięsem i przypiekanym chlebem. Na stole stał jeden komplet naczyń, do którego Colm zaczął dostawiać dwa kolejne.
– Nie trzeba, już jedliśmy… – zaczął Liam, lecz Maeve przerwała mu pytaniem:
– Masz może świeżą fokę?
– Tylko ryby – odparł Colm z żalem i nutą pogardy. Reagował alergicznie na wszystko, co wiązało się ze śmiercią fok, dziwne, że tak spokojnie przyjął pytanie nieznajomej.
– Doskonale! Niech będzie świeża ryba.
Ku niedowierzaniu gospodarza i niewielkiemu wstrętowi Liama, Maeve w dwóch kęsach połknęła kawałek ryby, po czym, westchnąwszy z zadowoleniem, poprosiła o dokładkę. Colm patrzył na to zafascynowany, aż wreszcie, przypomniawszy sobie o drugim gościu, zagadnął:
– Więc skąd pochodzi?
– To zależy, o czyją wersję pytasz. Twierdzi, że z morza.
Colm obrzucił kobietę wnikliwym spojrzeniem i, kiwnąwszy głową, jakby zgadzał się sam ze sobą, zapytał:
– Syrena?
– Tak twierdzi.
– Niesamowite – westchnął zachwycony Colm. Jego wzrok rozmył się nieco, jak to bywa u marzycieli i szaleńców. – Żywy dowód na to, że istnieje morski król.
Poznaj [[punkt widzenia Colma->Punkt widzenia Colma]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/7uFtoZB.png
</div>– Wierzysz jej? – mruknął Liam. Jednym uchem słuchał muzyki płynącej z radia stojącego gdzieś w głębi w domu, drugim łowił stukanie naczyń oglądanych przez Maeve z wielką powagą. – Syreny to tylko legendy.
– Folklor nie wziął się z powietrza – prychnął ubawiony Colm. – Wiesz pewnie trochę o syrenach?
– Co nieco.
– To znaczy nic? – Rybak zatarł ręce. – Dużo chcesz wiedzieć? – A widząc minę Liama, dodał: – Spokojnie, wiesz już, ile wiedzieć powinieneś. Zresztą sam się o to postarałem, chyba że nie słuchałeś mnie uważnie, kiedy snułem opowieści. – Liam nie zdążył odpowiedzieć. Gospodarz przysunął krzesło Maeve, która właśnie skończyła oglądać jego kolekcję porcelany. Delikatne cacka wyglądały jak nie na swoim miejscu w szafce z grubego drewna i mrocznym otoczeniu niedoświetlonej kuchni pełnej zapachu smażeniny. – Opowiesz nam o waszym królu?
– Nie wolno mi tego zrobić – odparła Maeve przepraszająco. – Przykro mi.
– W takim razie ja powiem, co wiem. – Colm rozsiadł się wygodnie, lecz zanim rozpoczął opowieść, ktoś głośno zapukał do drzwi. Nikt nie wstał, by odopowiedzieć. Wreszcie Maeve otworzyła, mówiąc pod nosem:
- To znak dla mnie. Czas na życzenie.
[[Idź->idź z syreną]] z Maeve
[[Powstrzymaj->Opowieść o morskim królu]] MaeveŚwiętek z jękiem wygramolił się z łóżka. Zadowolona mama zniknęła w korytarzu. Usłyszał, jak zbiegła po schodach. Jej kroki zniknęły chyba w salonie, nie był pewien. Pewnie poszła spryskać rośliny, których zgromadziła niemożliwie wiele: głównie zielone, takie jak paprocie i zielistki, smukłe palmy kochające południowe parapety i rozrastające się we wszystkie strony gerania wypełniające pokój cytrusowym aromatem.
Boso zbiegł w ślad za mamą i znalazł ją, zgodnie z przypuszczeniami, w salonie. Głośne trut trut zmęczonego spryskiwacza słychać było z daleka. Mama podśpiewywała pod nosem swoją najnowszą ulubioną piosenkę. Usłyszała ją wieczór wcześniej w radio i przez pół nocy pląsała po domu, wypluwając tekst z werwą godną śpiewaczki operowej. Problemem był fakt, że mama nigdy nie uczyła się śpiewać – choć sama, jak już dawno zrozumiał Świętek, nic sobie z tego nie robiła. Tylko tata czasami z zażenowaniem pocierał czoło, jakby nagle docierało do niego, że ktoś poza rodziną może to wszystko usłyszeć.
Tata siedział w kuchni i przeżuwał jajecznicę, kiedy Świętek przetuptał przez drzwi ozdobione zasłoną z koralików. Koraliki zagrzechotały. Tata chrząknął i znacząco spojrzał w stronę salonu. Bose stopy Świętka z dumnym plask, plask przeszły po ulubionych płytkach, zgodnie z trasą przynoszącą dobry dzień. Resztę płytek należało ominąć.
- Chcesz płatki czy jajecznicę? – spytał tata, odsuwając od siebie patelnię, z której jadł swoją porcję. Wyjadał głównie kiełbasę, chociaż dla zachowania pozorów przy synu nabrał też trochę ściętych jajek.
[[Płatki->płatki]]
[[Jajecznicę->płatki]]Negocjacje z mamą zawsze kończą się tak samo: zrobieniem tego, czego mama oczekuje. Oczywiście możesz spróbować, Czytelniku, ale czy ktokolwiek zna skuteczny sposób na dopięcie swego w takiej sytuacji? Świętek nie ma wyboru, musi [[wstać->wstań]].Tak naprawdę ten wybór nie ma znaczenia dla naszej historii, ale dobrze wiedzieć, co byś wybrał, Czytelniku ;) Przejdźmy [[dalej->dalej]]!Świętek oczami wielkimi ze zdumienia patrzył na front starego domu i jego właścicielkę stojącą w drzwiach. Gdyby nie zmarszczki, cienka skóra i siwe włosy, wziąłby ją za dziewczynkę w swoim wieku. Była tego samego wzrostu co on, była chuda, wręcz koścista, i nosiła kolorowe ubrania – zupełnie inne niż przypisywał typowym babciom. Wszyscy starsi ludzie jakich znał, a było ich we wsi całkiem sporo, wybierali odzież w barwach szarości, beżów i brązów, jakby u schyłku życia obowiązywała jesienna paleta kończącego się roku. Świętek wyczuwał w tym jakąś dziwną analogię, coś właściwego i zgodnego z naturalną koleją rzeczy.
Staruszka, która ich powitała, przeczyła temu porządkowi. Świętek z niemałą trwogą wyciągnął w jej stronę wielki bukiet świeżo ściętych kwiatów z własnego ogrodu, za którym chował się prawie w całości. Obiecał mamie, że powie nowej sąsiadce kilka miłych słów, lecz teraz, w obliczu tej małej anomalii, zupełnie zaniemówił. Zdołał tylko bardzo głośno przełknąć ślinę, kiedy staruszka szczebiotała podziękowania, odbierając od niego kwiaty.
Chwilę później siedzieli już przy stole w odnowionym salonie, pili herbatę i jedli domowe ciasto. Rodzice rozmawiali z nową znajomą swobodnie, jakby znali się od zawsze, ale Świętek kręcił się coraz niespokojniej. Świat na zewnątrz wzywał, a może raczej: świat wewnątrz odpychał. Co by nie mówić, Świętkowi nudziło się okrutnie.
Staruszka, której imię zupełnie chłopcu umknęło , zauważyła cierpienie małego gościa i umiejętnie wykorzystała temat rozmowy, żeby zaproponować:
- Może oprowadzę was po moim nowym domu. Dużo się tu zmieniło, od kiedy po raz pierwszy do niego weszłam. Widzieliście go wcześniej od wewnątrz?
Rodzice pokiwali głowami. Świętek nie był pewien, czy odpowiedzieli w ten sposób na propozycję, pytanie, czy oba na raz, ale staruszce to wystarczyło. Wstała od stołu i zaczęła oprowadzanie.
[[Idź->z rodzicami]] z rodzicami
[[Zostań->w salonie]] w salonieŚwiętek nie chciał zostać sam w obcym salonie, poszedł więc z pozostałymi. Mało interesowały go słowa staruszki. Trzymając mamę za rękę, z zachwytem chłonął widok niesamowitych wnętrz.
Dom nowej sąsiadki wypełniony był cudami. Rodzice mówili na takie rzeczy „bibeloty”, ale Świętkowi nic to nie mówiło i brzmiało obco. On sam nazywał je skarbami i była to nazwa, jego zdaniem, odpowiedniejsza. Takie cacka gromadziło się latami, zbierało tu i tam, potem wybierało im miejsce w domu, a czasami chowało, żeby w postaci pamiątki zachomikować ukradziony życiu czas. Ile skarbów, tyle wyrwanych z przeszłości chwil. Świętek oglądał więc kolekcję staruszki z niemałym podziwem.
Na ścianach wisiały obrazy różnych wielkości i w różnych stylach. Pachniały olejami, kurzem i drewnem pozłacanych ram. Z rogów zwisały czerwone wstążki grające radosne melodie; między kinkietami o szklanych, kolorowych abażurach rozciągnięto sznury korali, a tu i ówdzie powieszono ozdobne talerze; na szafkach z ciemnego drewna stały dziesiątki błyszczących puzderek oraz witrażowe lampki rzucające tęczowe światło na ściany i mijających je ludzi. Między ceramicznymi puzderkami leżały pióra, wśród których Świętek rozpoznał sójcze, bażancie oraz sokole. Zza szkła w grubej oprawie obserwowały go zasuszone motyle i ćmy. Wszędzie między tymi drobiazgami rozsypane były kamienie, jedne przezroczyste, w kolorze nieba o poranku lub świeżo wyciśniętego soku z cytryny, drugie zupełnie matowe i pozornie pospolite – one najbardziej interesowały Świętka, ponieważ nosiły małe znaki szczególne, jak biała kreska biegnąca przez środek czy gładko wyrzeźbiona dziurka w samym centrum kamienia. Niektóry iskrzyły się w świetle i Świętek wiedział, że najpewniej są to krzemienie. Tata kiedyś mu o nich powiedział.
Jakież było zdumienie chłopca, gdy zauważył, że mama po kryjomu zabrała malutki nożyk w skórzanej pochewce, który przed chwilą uważnie oglądała, i schowała go do torebki. Staruszka niczego nie zauważyła, odwrócona do gości plecami. Nie zauważył też tata, wpatrzony w roślinkę wiszącą w koszyku uczepionym ściany, o której właśnie opowiadała właścicielka.
Jedynie Świętek dostrzegł. Z jednej strony rozumiał zainteresowanie tym właśnie nożykiem: całość miała długość jego dłoni, może nawet nieco mniejszą, a rękojeść wykonano z najpiękniejszego kamienia, jaki chłopiec kiedykolwiek widział. Nawet na ilustracjach w książkach nigdy nie zamieszczono czegoś podobnego. Ostrze natomiast kształtem przypominało liść, wyglądało na ostre i zdawało się, że nie odlano go ze zwykłego metalu, lecz ze srebra. Pasek srebra biegł też wzdłuż kamienia, najpewniej jako zabezpieczenie przed wypadnięciem.
Nożyk zniknął w torebce, a mama zachowywała się, jakby nic nie zaszło. Zdziwiony Świętek zachowywał się więc tak samo, niepewny tego, jak należałoby postąpić. To była kradzież. Ale dokonała jej mama, a ona zawsze wie, co należy zrobić i zawsze robi tylko dobre rzeczy. Zatem to jednak nie mogła być kradzież, bo kradzieże są złe. Ale… to była kradzież, prawda?
[[Prawda->Prawda]]
[[Nieprawda->Nieprawda]]
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/Dhhg5bq.png
</div>Dom nowej sąsiadki wypełniony był cudami. Rodzice mówili na takie rzeczy „bibeloty”, ale Świętkowi nic to nie mówiło i brzmiało obco. On sam nazywał je skarbami i była to nazwa, jego zdaniem, odpowiedniejsza. Takie cacka gromadziło się latami, zbierało tu i tam, potem wybierało im miejsce w domu, a czasami chowało, żeby w postaci pamiątki zachomikować ukradziony życiu czas. Ile skarbów, tyle wyrwanych z przeszłości chwil. Świętek oglądał więc kolekcję staruszki z niemałym podziwem.
Na ścianach wisiały obrazy różnych wielkości i w różnych stylach. Pachniały olejami, kurzem i drewnem pozłacanych ram. Z rogów zwisały czerwone wstążki grające radosne melodie; między kinkietami o szklanych, kolorowych abażurach rozciągnięto sznury korali, a tu i ówdzie powieszono ozdobne talerze; na szafkach z ciemnego drewna stały dziesiątki błyszczących puzderek oraz witrażowe lampki rzucające tęczowe światło na ściany i mijających je ludzi. Między ceramicznymi puzderkami leżały pióra, wśród których Świętek rozpoznał sójcze, bażancie oraz sokole. Zza szkła w grubej oprawie obserwowały go zasuszone motyle i ćmy. Wszędzie między tymi drobiazgami rozsypane były kamienie, jedne przezroczyste, w kolorze nieba o poranku lub świeżo wyciśniętego soku z cytryny, drugie zupełnie matowe i pozornie pospolite – one najbardziej interesowały Świętka, ponieważ nosiły małe znaki szczególne, jak biała kreska biegnąca przez środek czy gładko wyrzeźbiona dziurka w samym centrum kamienia. Niektóry iskrzyły się w świetle i Świętek wiedział, że najpewniej są to krzemienie. Tata kiedyś mu o nich powiedział.
[[Wychodząc->ciąg dalszy]] z domu sąsiadki, Świętek głowę miał pełną iskier.Owszem, to była kradzież. Świętek nie wie, co w takiej sytuacji zrobić, ponieważ to jego mama ukradła cudzą własność, ale będzie miał w pamięci, że postąpiła hańbiąco.
[[Wróć->ciąg dalszy]] do bohateraSkoro tak twierdzisz. Świętek jest spokojniejszy dzięki świadomości, że jego mama nie zrobiła nic złego. Wkrótce dowiemy się, jak to wpłynie na wydarzenia.
[[Wróć->ciąg dalszy]] do bohateraWizyta skończyła się szybko i Świętek odetchnął z ulgą, gdy wreszcie wszyscy troje znaleźli się na ścieżce przed furtką.
W starym domu pachniało ciastem, kurzem i podróżami, w ogrodzie słodyczą kwiatów, a na ścieżce rozgrzaną trawą i suchym piachem. Wokół brzęczały owady, głównie pszczoły, trzmiele i bąki, ale tata opędzał się od natrętnego gza, a mama śledziła nerwowy lot motyla, pazia królowej. Świętek nigdy nie lubił tych motyli, były ciemne i ponure. Wolał cytrynki z ich radosną lekkością żółci. Ale mama lubiła pazie królowej, choćby przez ich nazwę, jeśli przez nic więcej. Tata zresztą mówił na nią „moja królowa” i sympatia do paziów musiała mieć z tym coś wspólnego.
- Chyba czas na obiad – stwierdził tata, przerywając spokojną ciszę wczesnego popołudnia. – Ale nie jestem głodny. Opchałem się ciastem, było pyszne.
- Ja za to umieram z głodu – zaśmiała się mama, a jakby na potwierdzenie jej słów, rozległo się głośne burczenie. To żołądek mamy wyrażał swoje niezadowolenie brakiem wypełnienia. – Zjadłabym kotlety.
- Z ziemniaczkami – dodał tata.
- I mizerią – uzupełnił Świętek.
Wszyscy z ochotą zgodzili się na zaproponowane wspólnie danie . Po powrocie do domu mama zabrała się za ubijanie mięsa, tata za obieranie kartofli, a Świętek – ogórków. Zjedli razem, a potem każde zajęło się swoimi sprawami. Wieczorem tata przeczytał synowi bajkę na dobranoc, z książki, którą pożyczyła im staruszka. Świętek słuchał uważnie, tak, jak uważnie wsłuchiwał się w dźwięki, które rozlegały się w domu tej nocy – nowe, nieznane dotąd dźwięki, zapowiadające niespodziewane zmiany.
Jak brzmiała [[bajka->bajka]]?Dopiero w części trzeciej ;) Na razie [[skocz->poranek]] do poranka bez czytania bajki.Słońce wzeszło wcześnie, jak to zawsze czyni latem, i niewyspany Świętek odważył się wreszcie wyjrzeć na korytarz. Wyobrażał sobie najstraszniejsze rzeczy, od demonów grasujących po domu po najprawdziwszego złodzieja gotowego na zawsze uciszyć każdego świadka niecnych poczynań. Ale korytarz był pusty, wypełniony ciepłym światłem wstającego dnia. Przez okno po przeciwnej stronie zaglądało czyste niebo – ani jednej chmurki. Otwartymi drzwiami do łazienki wylewały się promienie słońca.
Świętek odetchnął głęboko i ostrożnie postawił bosą stopę na mniej skrzypiącej desce podłogowej. Miał opracowaną cichą trasę na wypadek nocnego przemykania do salonu, gdzie rodzice razem oglądali straszne filmy, myśląc, że syn smacznie śpi. Świętek oglądał razem z nimi, przycupnięty w przejściu między salonem a kuchnią, ukryty w cieniu za ich plecami. Korzystał z tej trasy również wtedy, gdy wymykał się po słodką przekąskę albo między zgaszeniem świateł a rzeczywistą chęcią spania. W tym ostatnim przypadku chował się między roślinami, najchętniej za tą o wielkich liściach rozcapierzonych jak palce. Ładnie pachniała i dobrze osłaniała przed niechcianymi spojrzeniami.
Tym razem powód przemykania cichą trasą był zupełnie inny, znacznie mniej niewinny, a bardziej niepokojący.
Świętek zajrzał do sypialni rodziców. Tata spał spokojnie, cicho pochrapując, zupełnie jakby glutek przyczepił mu się do gardła. Mamy nie było ani tutaj, ani w łazience, ani w żadnym innym pomieszczeniu na piętrze. W salonie panowała cisza, istniało więc nikłe prawdopodobieństwo, że chłopiec tam właśnie ją zastanie, mimo to zajrzał i tutaj. Następnie zaszedł do kuchni, sprawdził, czy drzwi do piwnicy są otwarte (nie były), a nawet zerknął do składziku. Wszędzie pusto. Ani śladu mamy. Ale lodówka została wybebeszona, jak to określał tata. Szafki podzieliły jej los. Na stole i blatach kuchennych panował bałagan: opróżnione opakowania po serach, pasztecie, szynce i kiełbasie, po oliwkach w zalewie, cebulkach w occie, gruszkach w syropie stały pootwierane i porzucone. Całe pieczywo zniknęło. Słoiki po konfiturach leżały bokiem na podłodze, wszystkie pod grzejnikiem. Zachowały się tylko weki z ogórkami kiszonymi. Jeden został otwarty, ale zawartość nie smakowała temu, kto opróżnił kuchnię z jedzenia, i wyłącznie dzięki temu się uchowała.
Świętek podniósł otwarty wek i chrupiąc kiszone ogórki wyszedł do ogrodu. Tutaj również nie zastał mamy, choć było to ostatnie miejsce, jakie mógł sprawdzić. Popatrzył na rabatę, z której wczoraj razem wycinali kwiaty dla nowej sąsiadki, po czym wrócił do domu. Dopiero kilka minut później znalazł karteczkę z nabazgraną wiadomością: „Idę do sklepu, wracam niedługo. Mama”.
- Hmm… – mruknął Świętek, niezbyt zadowolony. Spodziewał się, że mama zapomni kupić jego ulubiony serek czekoladowy, ale nic już na to nie mógł poradzić, skoro wyszła, zanim mógł jej o nim przypomnieć.
Wtedy ktoś zadzwonił dzwonkiem wiszącym przy furtce.
[[Obudź->obudź]] tatę
[[Sprawdź->sprawdź]], kto toTaty nie wolno budzić przed godziną siódmą w dni wolne. Trzeba sobie radzić samemu, choć wizja dorosłego rozwiązującego problemy jest istotnie bardzo kusząca.
[[Sprawdź->sprawdź]] sam, kto czeka przed drzwiamiŚwiętek wyjrzał przez frontowe okno. Przed furtką stał nieznajomy, wysoki i chudy, cały odziany w czerń. Musiało mu być okrutnie gorąco, mimo to twarz miał bladą i ani trochę nie błyszczącą od potu. Kapelusz z szerokim rondem, jedyną kolorową rzecz, jaką miał na sobie, zsunął na tył głowy. Czarne włosy wystawały mu przy uszach i na karku.
Spojrzenia przybysza i Świętka skrzyżowały się na moment i chłopiec umknął w głąb korytarza. Spojrzał na zegar stojący przy schodach. Dopiero po piątej. Przypomniało mu się, że przecież sklepy są o tej porze zamknięte, więc mama nie mogła wyjść po zakupy. Dobrze byłoby obudzić tatę, ale przed siódmą w dni wolne takie pomysły kończyły się kiepsko. Dlatego Świętek z wahaniem wyszedł na zadaszony ganek i z najwyższego schodka, wciąż ściskając słój ogórków, spytał:
- Kim pan jest?
- Zadajesz właściwe pytania, dziecko – odparł nieznajomy, uśmiechając się szeroko. Uśmiech ten jednak nie przydał ciepła jego twarzy. – Rzadko słyszę to jako pierwsze. Jestem królewskim wysłannikiem. A ty kim jesteś?
- Ja jestem Świętosław – odparł Świętek niechętnie. Słyszał opowieści o tym, że niebezpiecznie jest zdradzać swoje imię nieznajomym. Czasami trafiało się na wróżkę, która kradła imię i człowiek zostawał bez niczego, nawet bez samego siebie. – Czy pan stracił imię?
- Nie. – Nieznajomy machnął ręką, jakby odganiał muchę. – Po prostu moje imię nic ci nie powie.
- A moje panu owszem?
- Cóż, tak. – Nachylił się nad furtką. Był naprawdę bardzo wysoki. – Przemiła staruszka spod lasu powiedziała mi, że jesteś synem tutejszej zmory.
- Zmory? – Świętek aż podskoczył z oburzenia, do żywego dotknięty przezwiskiem, którym właśnie określono jego matkę. – Moja mama nie jest żadną wstrętną zmorą! Wiedziałbym o tym!
Nieznajomy pokiwał głową i zapytał:
- Mogę z nią porozmawiać?
- Wyszła.
- Zaczekam.
- Nie wiem, kiedy wróci. To może potrwać. Lepiej, niech pan pójdzie. – Świętek szukał argumentów mogących przegonić mężczyznę spod furtki. – Tata będzie zły, jeśli pana tu zastanie.
- Będzie zaszczycony, mogąc mnie gościć – zapewnił tamten tonem niezachwianej pewności.
- A to dlaczego? – burknął Świętek, dla uspokojenia wpychając do buzi kolejnego ogórka.
- Ponieważ to wielki zaszczyt gościć łowcę magicznych stworzeń, w dodatku wysłanego z polecenia samego króla.
</style>
<img
src=https://i.imgur.com/5DO9P9H.png
</div>
CIĄG DALSZY W CZĘŚCI TRZECIEJ